Egzamin dojrzałości

"Śpiewający obrusik" to kolejny dowód na to, że lepiej z Mariuszem Grzegorzkiem zgubić niż z większością polskich twórców znaleźć. Jednak nawet moja miłość do reżysera "Rozmowy z człowiekiem z
Awangardowy pod względem konceptu i formy "Śpiewający obrusik" to kolejny dowód na to, że lepiej z Mariuszem Grzegorzkiem zgubić niż z większością polskich twórców znaleźć. Jednak nawet moja miłość do reżysera "Rozmowy z człowiekiem z szafy" nie jest w stanie przesłonić faktu, że zbiór dyplomów aktorskich z łódzkiej Filmówki, składających się na jego nowy obraz, to raczej półprodukt filmowy – relacja z egzaminu dojrzałości, który nie wszyscy absolwenci zdają celująco. 


Nowelki są cztery. "Kazan" rozgrywa się na zatęchłym blokowisku. Ma być "okruchem życia", ale  pokazuje jedynie tyle, że miłość do zwierzęcia zawsze będzie silniejsza niż związek niedobranych homo sapiens. W przypadku "Narkolovestory" tytuł nie kłamie: mamy tu i patologię, i trudną miłość, chwile czułości i butelkę, która ląduje na czyjejś głowie. "Śpiewający obrusik" to trochę Bollywood, a trochę teatr: korowód kształtów, barw i form oraz barokowe spiętrzenie konwencji – od melodramatu, przez grecką baśń, po musical. Wreszcie rzecz najlepsza aktorsko, narracyjnie i dramaturgicznie, czyli "Naleśniki z cukrem". Kryzys związku przy wrzeszczącym bez opamiętania dziecku, paleta nieoczywistej ekspresji i efektowne solówki wykonawców. Istnieje filmowa poezja, którą Grzegorzek potrafi ulepić z tak gęstej, nieprzyjemnej atmosfery. To reżyser, który nie ma sobie równych w podglądaniu emocjonalnego "dziania się", wewnętrznej szamotaniny, uczuć, które próbujemy zdusić w zarodku, a które jakimś cudem zawsze wydostają się na zewnątrz.  

We wszystkich nowelkach miłość staje się polem poświęceń, rozczarowań, żmudnej pracy nad sobą – potrzebujemy jej, ale obchodzimy się z nią jak dziecko z zapałkami. To ciekawy pomysł, niestety jednak zbyt szeroki i rozmyty, żeby nadawał filmowi jakąś intelektualną spójność. Także parodie zakorzenionych w polskim kinie konwencji nie do końca "grają" i wydają się drogą na skróty. Czasy, w których co drugi polski film musiał rozgrywać się na blokowisku i zawierać przynajmniej jedną wyrodną matkę płaczącą do zlewu przy akompaniamencie chóru meneli, mamy na szczęście już za sobą i warto, żeby ktoś to odnotował. 


Pomysł, żeby przecinać segmenty fabularne dokumentem ze szkoły filmowej oraz wywiadami z absolwentami, sprawdza się w kratkę. Z jednej strony jest w tych rozmowach sporo oddechu i ciekawy wątek konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością, czyli realiami rynku oraz faktycznym kształtem aktorskiej kariery. Z drugiej – owe interludia wydają się siatką asekuracyjną, ściągają z młodych aktorów odpowiedzialność za – kiepskie niekiedy – występy. I chyba byłoby lepiej, gdyby ten naddatek twórczej energii zainwestować w poszczególne nowele – zwłaszcza "Kazana" i "Narkolovestory", które są po prostu formalnie niedogotowane.  

Łatwiej docenić "Śpiewający obrusik" jako rodzaj performance’u niż film, ale takie postawienie sprawy nie byłoby fair. Najistotniejszy jest bowiem użytkowy aspekt obrazu – dzieła dyplomowego, które ma wypchnąć w świat utalentowanych ludzi. Dopiero czas pokaże, jaka jest faktyczna wartość filmu i czy reżyser wyświadczył swoim podopiecznym niedźwiedzią przysługę.    
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Śpiewający obrusik" to produkcja nietypowa. Jest to pierwszy filmowy dyplom aktorski studentów PWSFTviT... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones